Ludzie przychodzą na zajęcia z różnych powodów, by skorygować postawę, wysmuklić sylwetkę, spróbować czegoś nowego "oryginalnego", czasem po to by wspomóc tańcem klasycznym technikę, w której tańczą, swoją taką "alma mater". Po raz pierwszy poszłam na zajęcia właśnie z tego powodu.
Tańczyłam tribal fusion i choć wydawało mi się, że robię dużo i ćwiczę więcej niż inni, teraz wiem, że jeszcze wtedy nie znałam ciężkiej pracy tancerza. Teraz gdy spoglądam na siebie z tamtego okresu, lekko się uśmiecham na myśl o własnej naiwności. Poszłam na zajęcia po to aby poprawić postawę i wyrobić technikę, obciągać ładnie stopy, nauczyć się trochę estetyki ruchu, jakiejś ogłady, która w balecie mi się zawsze podobała. Jednym słowem - technika. Chodziłam tak rok, zajęcia były tylko raz w tygodniu, to proste równanie = nic się nie da tak nauczyć. Raz w tygodniu to rekreacja nie mogąca poprawić całego waszego scenicznego bycia. Rok żmudnych ćwiczeń przy drążku zmienił mnie w pasjonatkę tańca klasycznego i zrewidował moje pojęcie o ciężkim wysiłku i pracy. Zaczęłam chodzić na jakiekolwiek zajęcia z baletu, w różnych szkołach tańca, byle tylko ćwiczyć więcej, doskonalić się, otrzymywać uwagi od różnych nauczycieli. Zmieniło się nie tylko moje podejście ale w pewnym stopniu i charakter. Balet nauczył mnie pokory, tak - pokory!
Pokora to drugie imię baletu. Trzeba mieć pełne serce pokory aby cokolwiek osiągnąć. Trzeba iść krok w krok z Sokratesem z "wiem, że nic nie wiem" na ustach. Począwszy od stroju, przez zachowanie i atmosferę, wszystko w tańcu klasycznym to dyscyplina i pokora. Trzeba mieć respekt do doświadczenia innych i możliwości swojego ciała. Najprostsze rzeczy w tańcu klasycznym są już bardzo trudne. Patrząc w lustro na tę pokrakę przy drążku nie raz chce się to wszystko rzucić, wyjść i nigdy więcej się nie pojawić. Trzeba dążyć do ideału, który jest nieuchwytny, a na tej drodze do perfekcji nigdy nie jest się wystarczająco dobrym. W tej drodze towarzyszą nam nauczyciele, dający rady i wskazówki. Jeśli na lekcji nie słyszysz uwag, znaczy, że nie starasz się, albo pedagog ma tyle zastrzeżeń, że nie ma sensu wszystkiego mówić. A wskazówki od nauczyciela to, uwierz mi, najcenniejsza rzecz jaka może cię spotkać. Dostajesz uwagę - znaczy to, że jesteś jej wart. Warto poświęcić tobie czas, gdy nauczyciel mówi ci co poprawić, wierzy w to, że potrafisz to zrobić lepiej. Każda uwaga jest kolejnym szlifem na diamencie.
Kiedy jesteś rozciągnięty - zawsze możesz być lepszy technicznie, kiedy jesteś świetny technicznie, zawsze możesz być bardziej wyrazisty aktorsko, kiedy pięknie oddajesz emocje, zawsze masz za małe podbicie, niewystarczające wykręcenie, niskie skoki, pojedyncze piruety. Balet to ciągła praca. Bez końca. Czasem jest też tak, że mimo starań zostajesz przydzielony do corps i masz wrażenie niewykorzystania potencjału. Jednak w corpie też trzeba się starać, umieć zgrać się z innymi, są trochę inne wyzwania. Każda rola może być odegrana przez ciebie najlepiej jak potrafisz, zawsze możesz być najlepszą śnieżynką, łabędziem, kwiatkiem czy czymkolwiek innym. Każdy stara się najlepiej zatańczyć swoją partię. To w sumie indywidualnych starań i wysiłków leży zadowalający efekt końcowy spektaklu.
Pokora przyda się także w analizie swoich dotychczasowych występów. Nikt chyba nie lubi oglądać siebie (no może poza gwiazdami takimi jak Zakharova) na nagraniach. Widzisz te wszystkie swoje paskudne złe nawyki, źle wykonane figury, niedokręcone piruety i... wracasz do podstaw, początków. Gruntowna praca nad podstawami to chleb powszedni tancerza. Bez tysiąca lekcji przy drążku nie będziesz dobry w lekcjach na środku, bez tysiąca ćwiczeń na środku nie będziesz w stanie dobrze zatańczyć na pointach.
Kiedy już dostajesz na każdej lekcji masę wskazówek, starasz się jak najlepiej wcielać je w życie, robisz szpagaty na prawo i lewo, wkładasz wszystko w odegranie roli, to ulegasz kontuzji i wracasz do poziomu sprzed kilku miesięcy. No cóż, przecież nie chodzi o to, aby złapać króliczka, tylko aby gonić go...