Każdy z nas wkracza w świat tańca klasycznego z innych powodów. Dla mnie było to szlifowanie techniki tańca jako takiej, nauka pięknych linii i ogólnego 'sprawiania dobrego wrażenia na scenie'. Kiedy zaczynałam ćwiczyć nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo mi to przypadnie do gustu, ba, na początku wciąż powtarzałam, ze to mi się zupełnie nie podoba, to tylko dodatek do tribal fusion, takie zajęcia z techniki by być lepszym w czymś innym. Nie wiedziałam jak bardzo źle oceniłam swoje upodobania.
Wszystko się zmieniło w ciągu czterech lat, sama nie wiem kiedy odkryłam w sobie niesamowite zaangażowanie w to co robiliśmy na zajęciach. Nie wiem kiedy zaczęłam dawać z siebie 110% z czerwoną twarzą, zaciśniętymi ustami, cała zlana potem, kurczowo wyrywając drążek ręką, żeby tylko podnieść nogę o milimetr wyżej. Chyba działo się to stopniowo i z każdą lekcją chętniej przychodziłam i z większym zaangażowaniem wykonywałam ćwiczenia.
Powoli też traciłam zainteresowanie tańcem orientalnym, wszystko w nim zdało mi się w pewnym momencie zbyt proste. Oczywiście jest to głupota, gdyż nigdy nie byłam wybitna w tej dziedzinie i nie posiadłam umiejętności wykonywania wszystkich figur z łatwością. O co innego jednak chodzi w tańcu brzucha a o co innego w balecie. To dwie zupełnie różne bajki i niewiele mają ze sobą wspólnego. Bellydance jest "uziemiony" ;) tańczony na ugiętych kolanach, nie absorbuje tak bardzo przestrzeni, bardziej wydaje mi się tańcem skoncentrowanym w centrum ciała, balet jest rozciągnięty, oparty na liniach i zawłaszcza scenę całym sobą. Dlatego nie da się porównać obu tych rzeczy, ale dopiero jakiś czas temu dorosłam do tej opinii.
Tak więc od "muszę iść by zdobyć umiejętności" przeszłam do "o boże kiedy będzie lekcja, umrę bez baletu"w cztery lata. Myślę, że jest w tym zasługa moich pedagogów, z których każdy wniósł coś ciekawego i wartościowego w moje taneczne życie. Pierwszy* z nich - pokazał mi podstawy i zawsze zachęcał do próbowania trudniejszych rzeczy, stawiał wyzwania i pozwalał, mimo nieudolności podejmować próby! Nie chcę sobie nawet wyobrażać jak musiały go boleć oczy od naszych "wykonań". Drugi - doskonalił bardziej technikę bez drążka dzięki czemu cała moja koordynacja i trzymanie pionu się poprawiło, pokazał również pierwszy raz pointy i dał ich nieco zasmakować. Już wtedy wiedziałam, że za wszelką cenę chcę ćwiczyć en pointe. Trzeci - przywiązywał niesamowitą uwagę do detali, dawał wiele korekt dzięki wolniejszej lekcji, nadając taneczny sznyt ćwiczeniom i wysoką techniczną poprawność. Dodał mi także niesamowicie wiele wiary w swoje możliwości, napełnił mnie nadzieją, że przy dobrej pracy wiele jest możliwe. Czwarty - zadawał trudne kombinacje, gdzie mózg się pocił równo z ciałem jednocześnie dbając o szybkie tempo lekcji, dzięki czemu koordynacja i myślenie weszło na wyższy poziom. Dziękuję wam moi drodzy nauczyciele, bez was nie zaszłabym tam gdzie jestem teraz i nie umiałabym spełnić swoich marzeń!
*wszyscy z nich to były kobiety... :)